Poznaj swojego sąsiada – „Gajowy od ciężkiej dywersji”
Autor: kurierSkruda, dn. 26 lipca 2011
san

źródło: „Linia Otwocka”. Tragiczna historia II wojny światowej skrywa jeszcze wiele tajemnic. Odchodzą ostatni świadkowie, którzy mogliby przekazać kolejnym pokoleniom prawdę o tamtych dniach i ludziach, także leśnikach. Jednym z zapomnianych jest gajowy Apolinary Akajewicz ps. “San”, pracujący na terenie dawnej Puszczy Dębskiej, w lasach wiązowskich, przed wojną prywatnych, a obecnie wchodzących w skład nadleśnictwa Celestynów.
Do dnia dzisiejszego zachowały się jedynie strzępki jego życiorysu, z których najbardziej znane są te, dotyczące lat wojny i akcji, które przeprowadzał działając w konspiracyjnym oddziale AK zajmującym się tzw. ciężką dywersją. Wiadomo, że urodził się 7 maja 1918 r. w rodzinie Weroniki i Karola Akajewiczów. Miał brata, któremu udało się przetrwać wojnę, by po niej zamieszkać w Warszawie i pełnić rolę listonosza. Brak jest informacji o tym skąd wywodziła się jego rodzina, wiemy natomiast, że w 1939 r. ukończył Szkołę Leśną w Margoninie. Zaraz potem trafił do lasów wiązowskich, gdzie otrzymał posadę gajowego. Opiekował się głównie lichymi sośninami porastającymi sypkie wydmowe piaski. Jedynie w dolinie malowniczej rzeczki Mieni zachowały się żyźniejsze fragmenty lasów z pojedynczymi, potężnymi dębami, ostatnimi śladami porastającej niegdyś tę ziemię puszczy. Właśnie wśród nich, w niewielkiej osadzie Emów, znalazł swą przystań. Zamieszkał w wynajętym od rodziny Grochali, nieistniejącym już drewnianym domku, stojącym opodal mostu na rzece. Nie była to oficjalna gajówka, dlatego nie odnajdziemy jej na starych mapach.

Kolejne lata jego życia, również owiane są tajemnicą. Brak jest jakichkolwiek informacji o jego działalności do 1942 r., choć wiadomo, że na terenie lasów, którymi się opiekował i w okolicznych miejscowościach od początku wojny tworzyły się grupy konspirującej młodzieży, przygotowującej się do walki z okupantem. Dopiero w 1942 r., wraz z rozkazem gen. Stefana Roweckiego “Grota”, powstało kierownictwo dywersji AK okręgu warszawskiego (Kedyw). Natychmiast przystąpiono do tworzenia tzw. oddziałów dywesyjno-bojowych, które miały wykonywać najtrudniejsze zadania związane z akcjami niszczenia dokumentów, atakami na pociągi z bronią i wojskiem oraz placówki okupanta, a także likwidacją konfidentów, zdrajców i niemieckich oficerów skazanych przez polskie państwo podziemne. Poza stolicą miały powstać dwa takie oddziały, jeden w rejonie Pruszkowa, drugi na tzw. linii otwockiej, czyli w rejonie Rembertowa, Falenicy i Otwocka. Pierwszy z nich powstał, lecz nie przeprowadził żadnych spektakularnych akcji. Natomiast drugi oddział, o nieformalnym kryptonimie “Otwock” (formalnie nie posiadał żadnej nazwy), powstał na bazie pięciu istniejących wcześniej dobrze uzbrojonych i przeszkolonych grup, nazywanych Oddziałami Specjalnymi.
Grupy te nosiły nazwy: “Rembertów”, “Radość”, “Falenica”, Świdry” i “Wiązowna”. Dwie ostatnie zostały połączone, a dowództwo nad nimi powierzono gajowemu Akajewiczowi. Wcześniej jednak leśnik musiał przejść naukę w konspiracyjnej Szkole Podchorążych, działającej na terenie lasów, którymi na co dzień zajmował się zawodowo. W ten sposób w 1942 r, uzyskał wojskowy stopień podchorążego.

Początkowo Akajewicz zajmował się wyłącznie swoim, liczącym ok. 40 osób oddziałem, ale po przejęciu w połowie września 1943 r. dowództwa nad oddziałem “Otwock” przez podporucznika Józefa Czumę “Skrytego” (cichociemnego), gajowy “San” został jego zastępcą. Mieli do dyspozycji ok. 120 ludzi, choć w największych akcjach brało udział 70-80 partyzantów. Jak bardzo zakonspirowana była ich działalność i przynależność do AK, świadczy fakt, że po wojnie nie udało się odtworzyć pełnej listy partyzantów z oddziału “Skrytego”. Partyzantów, o których działaniach już niedługo miała dowiedzieć się cała Polska, a o największych sukcesach do dziś młodzież uczy się w szkołach.

To, co działo się w lasach gajowego Akajewicza z pewnością wymaga dogłębnych badań historycznych. Wiemy, że odbywały się w nich ćwiczenia Szkoły Podchorążych oraz był zlokalizowany poligon doświadczalny Biura Badań Technicznych powiązanego z Komendą Główną AK, częstymi gośćmi byli tu akowcy ze wszystkich pobliskich oddziałów. Szczególnie chętnie odwiedzanym miejscem było zalesione wzgórze 102 zwane też “kotą 102”. Partyzanci, choć byli tu stałymi gośćmi, nigdy nie zostali zaskoczeni przez Niemców. Dlaczego, mimo bliskości Warszawy i sąsiedztwa wielu innych miejscowości, w których stacjonowali niemieccy żołnierze, czuli się tu tak bezpiecznie? Tę tajemnicę “San” zabrał ze sobą do grobu. W każdym razie, aż dziw bierze, że okoliczne lasy nie stały się terenem wzmożonych kontroli i patroli niemieckich, gdyż to właśnie tu doszło w 1943 r. do najgłośniejszych akcji dywersyjnych skierowanych przeciwko kolejowym transportom.

Jedną z pierwszych spektakularnych akcji było uwolnienie 49 więźniów politycznych z transportu zaatakowanego 20 maja 1943 r. pod Celestynowem. Akcja ta, opisana przez Aleksandra Kamińskiego w “Kamieniach na szaniec”, przeprowadzona przez warszawki oddział dywersyjny, dała początek całej serii ataków na niemieckie pociągi. Z tą jednak różnicą, że wykonawcami kolejnych była już miejscowa grupa pod dowództwem “Skrytego” i “Sana”. Do ataku na pociąg miało dość już we wrześniu 1943 r., jednak pociąg nie nadjechał i akcje przerwano. Kolejny akt sabotażu nastąpił już w dziesięć dni później w Pogorzeli.
Partyzanci zebrali się niedaleko gajówki Akajewicza i ruszyli w kierunku śródleśnej wsi wybudowanej przy szlaku kolejowym Warszawa – Lublin. Prowadzeni przez leśnika, na miejsce dotarli po półtorej godziny. Tam rozłożyli stanowiska ogniowe i opanowali budkę dróżnika oraz blokownię, w której kolejarze odbierali meldunki o nadjeżdżających pociągach. Cel akcji był jeden, zdobycie broni przewożonej pociągiem towarowym. Oddział czekał do 4 nad ranem, lecz pociąg nie nadjechał. Dowódca nakazał wycofanie się w głąb lasu, ale nie przerwał akcji. Partyzanci rozbili obóz na leśnej polanie pośród podmokłego lasu i tam oczekiwali kolejnej nocy. Uczestnik tamtych zdarzeń, Jan Kamiński ps. “Grzmot”, bliski współpracownik “Sana”, opowiadał mi, że wówczas pojawił się nieprzewidziany problem. Była jesień, lasy pełne grzybów i grzybiarzy.
Partyzanckie czujki co chwila informowały o zbliżających się ludziach. Zapadła decyzja, by wszystkich grzybiarzy, którzy natkną się na oddział, zatrzymać i zgromadzić w jednym miejscu. W ten sposób zebrała się spora grupa Bogu ducha winnych osób, którym przymusowo przedłużono wyjście do lasu. Wszyscy zostali wypuszczeni tuż przed wymarszem partyzantów na kolejną akcję, która tym razem powiodła się, przynajmniej częściowo. Jej skutkiem było bowiem wysadzenie kilku wagonów z amunicją i zapalnikami.
Wybuchy nastąpiły po krótkiej strzelaninie, w wyniku której pociski “Grzmota” trafiły w skrzynki z zapalnikami. Broni nie zdobyto, ale jak się później okazało opatrzność czuwała nad akowcami. 24-godzinne opóźnienie pociągu spowodowane było doczepianiem do niego wagonów przewożących pancerną jednostkę SS. Nocny mrok skrył przed partyzantami fakt, że pociąg jest dwa razy dłuższy niż planowano. Oddział zdołał się wycofać do lasu i nie doszło do starcia z Niemcami.

Kolejne ataki na pociągi, tym razem z niemieckimi żołnierzami jadącymi na urlop, odział “Skrytego” i “Sana” przeprowadził w grudniu 1943 r. Najpierw wykoleili “Urlaubzug” w rejonie Skrudy (obecnie Halinów), a w nocy z 11 na 12 grudnia w rejonie Starej Wsi. W wyniku obu akcji straty wśród Niemców grubo przekroczyły 200 osób.

Ataki na pociągi były jednym z wielu zadań, powierzanych oddziałowi “Otwock”. Innym była likwidacja konfidentów. Zajmowała się tym mała, licząca 4-5 osób, grupa kierowana przez gajowego Akajewicza, do której należał również mój rozmówca, wspomniany wcześniej “Grzmot”. Z jego relacji wynika, że większość wyroków wykonywana była w rejonie józefowskiej “Dębinki”, która w tym czasie była miejscem przechowywania broni i tzw. “metą”. Po akcjach dywersyjnych i sabotażowych ukrywali się w niej partyzanci z grupy dowodzonej przez “Sana”, również tam po “spaleniu” schronił się na blisko rok gajowy Akajewicz wraz czterema swoimi żołnierzami. Miejsce było dość bezpieczne, ponieważ oznakowane tablicami zakazującymi wstępu. Niemiec, który po zajęciu Polski zawłaszczył sobie część “Dębinki”, bywał w niej bardzo rzadko, większość wojny spędził w Rzeszy. Korzystali z tego partyzanci, którzy zorganizowali tu magazyn broni i punkt kontaktowy. Stąd wyruszali też na wiele akcji.

Ważnym elementem działania grup dywersyjnych było niszczenie dokumentów dotyczących kontyngentów mięsnych i nabiałowych oraz akt w urzędach pracy. Tylko jednego dnia, 30 marca 1944 r., oddział “Skrytego” dokonał akcji w urzędach gmin w Michalinie, Karczewie i Wiązownie, w której dowodził “San”. 1 kwietnia podobną brawurową akcję, z powodzeniem, przeprowadziła grupa Akajewicza w otwockim urzędzie pracy, niszcząc wszystkie ważne dokumenty. Dokładny jej opis można znaleźć w wielu publikacjach dotyczących Otwocka. Niestety była to ostatnia akcja gajowego. Dwa dni później, zupełnie przypadkowo, został rozpoznany na ulicy przez jadącego samochodem Zieglera, szefa urzędu pracy w Otwocku, któremu niedawno złożył wizytę. Akajewicz szedł wraz ze swym zastępcą Ryszardem Barańskim ps. “Okrzeja”, do jego rodziców w Świdrze. Ziegler natychmiast ściągnął stacjonujących w pobliżu własowców. “San” i “Okrzeja” byli bez broni. Niemieckie kule najpierw dosięgły Barańskiego. “San” próbował jeszcze uciekać, lecz i on został przeszyty serią, gdy przeskakiwał przez drewniany płot. Ciała akowców zabrano do kostnicy Szpitala Miejskiego w Otwocku. Miejscowy oficer SS Schlicht, postanowił ogłosić, że są to ciała osób, które zginęły w katastrofie pociągu. W ten sposób chciał zwabić i aresztować rodziny partyzantów. Na szczęście “Skryty” wcześniej dowiaduje się o wszystkim od współpracującego z nim tłumacza pracującego dla niemieckiej policji. Również od niego dowiedziano się, że w akcjach organizowanych przez “Skrytego” i “Sana” zginęło ponad tysiąc niemieckich żołnierzy, choć sami Niemcy do dziś oficjalnie przyznają się do niespełna trzydziestu zabitych i ok. 80 rannych.

Ciała “Sana” i “Okrzei” zostały wykradzione z kostnicy przez kolegów jeszcze zanim Niemcy zdążyli ustawić przy nich warty. Nocą zostały przewiezione furmanką przez Wiązownę do Falenicy. Tu zostali złożeni do trumien i pochowali z honorami godnymi bohaterów. Do dziś wspólnie spoczywają w wojennej kwaterze aleksandrowskiego cmentarza, zaś miejsce, w którym zginęli, upamiętnione zostało tablicą.

Gajowego Apolinarego Akajewicza “Sana” znajomi zapamiętali jako człowieka rozsądnego, zrównoważonego i niezwykle koleżeńskiego. Jego bliski kolega “Grzmot”, jeszcze dziś wspomina jak w czasie marszu na akcję przez las, gajowy na własnych plecach przenosił żołnierzy przez pełne wody rowy i strumienie. Za zasługi w walce o wolną Polskę “Sana” pośmiertnie awansowano do stopnia podporucznika.

Wojciech Sobociński

Autor: kurierSkruda
Brak komentarzy. Twój może być pierwszy
Dodaj komentarz